Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glądać jej miała. Różańscy podobno upominali się, żeby dziewczynę do klasztoru odwiózł; bogate dziedziczki niebezpiecznym bywały wtedy do przechowania towarem. Opiekun słuszność im przyznawał, lecz od roku do roku wyjazd pupilki swej zwłóczył, ciągle się tem tłumacząc, że dość będzie czasu za kratę ją wsadzić, gdy już z lat dziecinnych wyjdzie, bo przecież dziecka takiego nie porwą. Kto wie, czy w tem mniemaniu stara dozorczyni go nie podtrzymywała, gdy ostatecznie starosta i dozorczynię i dziecko porwał. Śliczna to była jak kwiatek dziewczynka! delikatna a świeża, ciemnorzęsa a blondyna. Przez nią to zapewno ów złocisto popielaty kolor włosa rodzinie Kalińskich się dostał. Tymczasem biedna porwana Sulimka, na pierwszym wstępie zaraz w progi swego przyszłego małżonka, do ciemnej jakiejś izdebki pod strychem wraz z dozorczynią zamkniętą została. Przez parę tygodni przynajmniej starosta chciał je ukrywać, pókiby pierwsza gorliwość szukających nie ostygła. Ukrycie jednak wcale do smaku nie przypadło dzieweczce. Z początku niespodziana przejażdżka dość ją bawiła. W prawdzie ten pan, co się w karecie przy niej rozsiadł i firanki pospuszczał, bardzo był brzydki, ale grzecznie do niej przemawiał, obiecywał, że jej da cukierków i mnóstwo pięknych rzeczy.
— Czy da lalkę także?
— O! śliczną lalkę, niejedną może nawet.
I śmiał się grubym głosem, i dozorczyni śmiała się także, aż tu zaledwie przed jakiemiś drzwiczkami brudnemi stanęli, coprędzej je po schodach i do niskiej z przymkniętą okiennicą ciupki wprowadził i wychodząc wkrótce po cukierki, jak mówił, drzwi na klucz za sobą zamknął. Dosia przestraszyła się okropnie; najpierw z całej siły pięściami we drzwi uderzać, a potem na