Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grubym a krótkim, dużą podługowatą głowę podtrzymującym; w tej ręce postronkowemi żyłami nabiegłej, a na karabeli z takim ruchem, jakgdyby na kańczugu, wspartej. Miałam już ze dwadzieścia kilka lat może, ciotka Rózia nie żyła, o portretach z Mielinka dawno już myśleć przestałam, gdy raz, obchodząc z bratem gospodarstwo, spostrzegliśmy jak byk rozwścieczony wyrwał się z rąk pastucha i zaczął w naszą stronę pędzić. Szczęście, że mocne sztachety bezpieczeństwo nam zapewniały. To bydlę w chwili odzyskanej swobody, z rozdętemi nozdrzami, z rozognionym wzrokiem, po człowieczemu strasznem było; nagle łeb jego potężny tak mi pradziadka uprzytomnił, że mimowolnie zawołałam:
— Ach! patrz, Józiu, czyż to ci nie przypomina obrazu ze stołowego pokoju?
Józio w pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, o co chodzi; dopiero potem, kiedy mu się wytłumaczyłam z doznanego wrażenia, sam przyznał, że mogło istnieć niejakie podobieństwo między zwierzęciem, a groźnym bohaterem różnych ciotki Rózi opowiadań. W obojgu widać było tęż samą siłę muskularną i tęż samą gwałtowność wprost zawsze przed siebie pędzącą, bo żadnym względem moralnym, ani żadnem prawem sumienia nieokiełznaną.
Według tradycyj ciotki Rózi, pradziadek miał być nadzwyczaj popędliwy, a co się rzadko z tem łączy, nadzwyczaj zawzięty także; łatwo w gniew wpadał, nigdy popełnionego w uniesieniu występku nie żałował, do skrzywdzonych przez siebie większą prawie, niż do otwartych nieprzyjaciół urazę w sercu chował. Dla chłopów był okrutny; w dzieciństwie swojem ciotka Rózia znała starych gospodarzy, którzy o jego srogości niesłychane rzeczy opowiadali. Bezkarność rozwinęła w nim