Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słyszeliśmy nieraz, jak wujaszek na przejeżdżających dziedzińcem wołał:
— Hej, szlachcicu! a gdzież to? — jak o sąsiadach, z którymi miał graniczne zatargi, mówił: — Trzeba tych szlachciców rozumu nauczyć — jak sama ciotka Rózia nieraz z przekąsem mówiła:
— Jakiś szlachcic przyjechał i zaraz mu trzeba wódkę z zakąską podawać, niby to nie ma pilniejszej roboty. — Różne tym podobne zwroty językowe nie podniosły jakoś w naszej wyobraźni godności tego tytułu. Józio nie mógł zmiarkować, czy wuj, czy ciotka Rózia z niego żartuje; ponieważ jednak ta ostatnia uroczyściej niejako przemawiała, więc do niej naprzód się zwrócił:
— Przecież my nie jesteśmy szlachcicami?
Ciotka aż podskoczyła na krześle:
— Jakto nie szlachcicami? z dziada pradziada wszyscy Kalińscy... — i ugryzła się w język — nie Kaliński to przecież, ale Hołosko słuchał jej objaśnień i patrzył na nią szeroko rozwartemi oczami, a była pewna wątpliwość, ba! ogromna wątpliwość nawet, czy Hołoskowie ze szlachty, czy z Ormian pochodzili. Matka spostrzegła jej zakłopotanie i z uśmiechem na pomoc przybyła:
— Kalińscy byli szlachtą, ale ty, Józiu, po ojcu swoim wcale szlachcicem nie jesteś.
Chłopiec z wielkiej radości kilka razy na pięcie się wykręcił.
— Ach, jaki ja szczęśliwy! — zawołał, klaszcząc w ręce — ja tak nie lubię szlachciców!
— Ja także! ja także ich nie lubię! — dopomagałam całym głosem.
— Ale szlachcianki to są wcale przyjemne! — zaczął