Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawę między nimi. Jedni jej, drudzy stronę jej męża trzymają, a ty, Józiu, komubyś wierzył?
Józio zastanowił się chwilkę, lecz wnet potem bardzo stanowczym rzekł głosem:
— Jabym wierzył prapradziadkowi, bo przecież małoludków niema na świecie.
— Ale mogły być dawniej — z tymże samym wyrazem w spojrzeniu, niby od niechcenia, zauważyła babunia, i musiała być w bardzo dobrym humorze, bo nawet ku mnie przez ramię spojrzawszy, zapytała:
— No, jakże pannie się zdaje? kto na wiarę zasługiwał?
— Jestem pewna, że cioteczna prababka.
— I dlaczegóż to jesteś tak pewna?
— Bo prababka widziała.
— Nie zawsze można być pewną tego nawet, co się widzi; możesz kiedy i księżyc w wodzie zobaczyć, a jednak rękoma go nie schwycisz.
Na tych słowach babuni kwestja małoludków bez rozstrzygnięcia zawisnęła tedy; z później słyszanych o babce szczegółów mam prawo dziś wnioskować, że sama prawdopodobnie dość jasnego o tem nie miała pojęcia. Niedarmo przeżyła koniec ośmnastego i początek bieżącego wieku. Zaprzeczenie wszystkiemu i ślepa wiara we wszystko potrącały się w jej umyśle, który łatwo sobie przyswajał zewnętrzne, powietrzem rzecby można płynące prądy, a nigdy sobie właściwego punktu oparcia nie szukał i na uznaną prawdę nie zapracował. Józio nie troszcząc się jednak o żadne filozoficzne wątpliwości, dopominał się tylko, żeby mu więcej skrytek pokazano.
— Na ten raz dosyć tego będzie — rzekła babunia; — w innych skrytkach są rzeczy, którychbyś dzisiaj jeszcze nie umiał ocenić; jak będziesz starszy, i tak one