Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znów głośny poklask złożyłam, było tyle pysznych rzeczy, że nam się zdawało, jakoby i w Warszawie nic kosztowniejszego znajdować się nie mogło. Kiedy byliśmy najpewniejsi, żeśmy już wszystko zobaczyli, babunia ze śmiechem zapowiedziała nam, że to połowa dopiero, bo wśród szufladek i półeczek są jeszcze rozmaite skrytki, w których daleko droższe przechowują się kosztowności, i mówiąc to, wyciągnęła jedną deseczkę i między dwoma szufladkami ukazał się wązki otwór, z którego babunia wyciągnęła leżące na wacie drobne białe perełki, pięknym chryzoberylem w złoto oprawnym spięte; było ich z kilkanaście sznureczków, ale krótkich.
— Widzisz, Józiu, to są prawdziwe perły, przypatrz im się dobrze — rzekła, zwieszając je pod światło, aby tem lepiej mleczne tęczowe ich połyski uwydatnić. — Jak urośniesz i będziesz miał się żenić, to ci je podaruję dla twojej narzeczonej.
— Eh! jabym wolał Napolci podarować — odparł Józio.
— Bo nie masz jeszcze rozumu.
— Mnie się też zdaje, że byłyby dla niej zaciasne.
— Bo tych perełek na szyi się nie nosi, tylko na ręku, to jest branzoletka, o, widzisz — i babunia uchyliwszy rękawa, przymierzyła owe branzoletki na swojem bardzo jeszcze białem i okrągłem poniżej łokcia ramieniu.
— Ah! jak babuni w tem pięknie! — wykrzyknął zachwycony Józio.
— Czy mi bardzo do twarzy? — z uśmiechem zapytała.
— Do twarzy nie, ale do ręki prześlicznie — odpowiedział bez żadnego zakłopotania.
— Kiedyś taki szczery, to muszę ci powiedzieć, skąd się w naszą rodzinę te perełki dostały. Dawno bardzo