Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mnieć sobie nie mogę, ile zostało po arcydziełach malarstwa i rzeźby, co to przed niemi czoło w pokorze ku ziemi się chyliło, a których więcej nigdy, nigdy nie zobaczę!
Tymczasem surowym rygorystom pedagogicznym najuroczyściej zaręczyć mogę, że słuchanie bajek, nawet o strachach, zbójcach, czarach i t. d., wcale mi nerwów nie osłabiło, ani też nie zrobiło mnie zabobonną, przesądną i łatwowierną. Nawet pięcioletnia główka moja rozumiała już, że to wszystko nie było rzeczywistością, choć przedstawiało mi się jako pewna możliwość powyżej rzeczywistości unosząca się w powietrzu. Nie wierzyłam, lecz przypuszczałam; nie pragnęłam koniecznie, lecz bardzo silnie czułam owo zbiorowe wszelkich niepodobieństw słowo — „a gdyby“... Nieszczęsne to „gdyby“ stało się powodem gorzkich łez, ciężkiego zmartwienia i pierwszej w życiu mojem pokuty; powinno było odstręczyć mnie na zawsze od wszelkich fantazjowań na własną rękę, a na cudze powieści, nie ten jednak skutek wywarło; kamieniem obrażenia stał się dla mnie kantorek babuni, przedmiot podziwu i nigdy nienasyconej ciekawości mojej.
Raz się zdarzyło, że babunia otworzyła go przy nas, ma się rozumieć głównie dla zabawy Józia, i zaczęła wydobywać z szufladek różne drobiazgi i kosztowności, na które patrzyliśmy się ze zdumieniem, ale bardzo grzecznie, jak babunia kazała, niczego rękami nie dotykając Były ram pierścionki i łańcuszki, bonbonierki i spinki różnej wartości, był zegarek mniejszy od złotówki, choć dwa razy od dzisiejszych grubszy, była tabakierka poloneza Kościuszki grająca, którą Józio nacieszyć się nie mógł, był igielniczek z perłowej macicy, złotemi gwiazdkami nabijany, a kształt parasolika mający, któremu ja