Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o wytrwałość się upomina; tylko wytrwałością ciężkie kamienie z drogi naszej usuniemy i lepszego doczekamy się jutra. Wiem ja o tem, że im raźniejsze, tem drażliwsze bywają serca, lecz niechajże każdy z nich ucieczką się ratuje i w przedwczesnym grobie schronienia szuka, któż będzie na owo jutro pracował? Zostaną sami chyba niedołężni i znikczemnieni. Ja też co powiedziałem, tego nie cofnę, pani majorowo; nie usprawiedliwiać się, lecz wytłumaczyć przyszedłem; gdybyś mnie nie zrozumiała, gdybyś nie wierzyła, że sąd mój w tak bolesnych okolicznościach jest osobistą z mej strony ofiarą... bo co mówię przeciw Ewarystowi, to jakbym przeciw bratu rodzonemu mówił... Pani wiesz najlepiej, jak bliski był między nami stosunek; wszakże o żalu moim nie wątpisz! — I grube jego szezerolitewskie rysy, czerstwe i rumiane, lekką bladością się powlokły, a w poczciwych, lazurowobłękitnych oczach tak coś lśnić się zaczęło, że gdyby nie był kapitanem od artylerji, toby można było przysiąc, że tam łza jakaś napływa.
Matka widziała tę zmianę twarzy, czuła prawdę w tym śmiałym a niekiedy w stłumienie zapadającym głosie; wyciągnęła rękę na pojednanie i rzekła tylko:
— Nie wątpię.
Kapitan rękę po koleżeńsku uścisnął, nawet jej nie pocałował, choć była znakomitą ze swej piękności ręką, w kółkach bliższych i dalszych znajomą, ale gdzież jemu o tem myśleć wtenczas było! W oczach mu zaschło, rumieniec wrócił na lica, do objawu zupełnej radości brakło tylko uśmiechu na ustach, była natomiast nieskończona, niewyczerpana, prawdziwie i rodzinnie kochająca dobroć w spojrzeniu. Przysunął sobie krzesło, rozparł się wygodnie, bo czuł już pewny grunt pod sobą, i bez ogródki zapytał: