Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się pani majorowa miewa? Przychodzę do niej z ważną propozycją, lękam się, aby jej nie rozdrażniła.
— Kiedy ją pułkownik przynosi, to pewien jestem, że nie rozdrażni.
— Gdyby to pułkownik sam od siebie przynosił, toby nie rozdrażniło może; ale kiedy samego pułkownika poufną drogą z trzecich ust doszło jedynie, to sprawa trochę zawikłana. — I kilka słów zniżonym głosem do ucha prawie rzucił wujaszkowi. Wujaszek okropnie się zmieszał. Chwilę jeszcze rozmawiali tak z sobą pocichu, aż nakoniec obadwa weszli do matki pokoju. W wiele, w wiele lat później dowiedziałam się, że to o los Józia chodziło; ofiarowano mu miejsce w korpusie kadetów, z obietnicą promocji do szkoły aplikacyjnej.
Matka aż się zatrzęsła z oburzenia.
— Nie, nie chcę! — krzyknęła z istnie gorączkową siłą. — Nie chcę, żeby mój syn w wojsku służył. Pod błogosławieństwem zakażę mu tego. Jeśli mi funduszu na szkoły zabraknie, to do rzemiosła go oddam, do handlu, byleby go moje oczy w mundurze nie widziały.
Pułkownik nie dziwił się temu wstrętowi, a jednak żal mu było, że straci sposobność do bezpośredniej opieki nad synem dawnego towarzysza broni.
— Zachowaj mu pan tylko opiekę przyjaźni i dobrej rady — mówiła matka, serdecznie dłoń jego w obu swoich drobnych rękach ściskając; — taka opieka da mu więcej, niż świetną karjerę: da mu wsparcie na drodze honoru i cnoty.
Pułkownik wyszedł od matki głęboko wzruszony. Gdy spotkał Józia w stołowym pokoju, wziął go za oba ramiona, silnie nim wstrząsnął, w oczy mu długiem, badawczem popatrzył spojrzeniem i rzekł nie wesołym już, nie żartobliwym, ale pełnym powagi i znaczenia głosem: