Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

storję wzajemnych mistyfikacyj, że obiedwie uśmiałybyśmy się z niej serdecznie i na wiek wieków pogodziły z sobą?... Mnie samej przecież ciągle się zdawało, iż być inaczej nie może: tego pragnęłam, tego chciałam koniecznie... A jednak... ręczyć nie śmiem, coby się stało ze mną, gdybym panią była kiedy naprawdę spotkała. Niechby pani stanęła przy mnie ze swojem trochę dziwiącem się, trochę badawczem spojrzeniem, jużby mi wszystko pomieszało się w głowie. Najpewniej ukłoniłabym się bardzo grzecznie — och! ja dla każdego i zawsze, prawdziwie przez sen, jak mówi pani Felicja, grzeczną być potrafię — ukłoniłabym się więc bardzo grzecznie, zagadałabym o pogodzie, lub o tym balu nieszczęsnym, żę na nim było dużo osób i strasznie gorąco; możebym coś wspomniała o nowej operze — lecz zresztą wszystkie przygotowawcze zwierzenia, jak pigułki zbyt wielkie, w gardleby mi uwięzły...
Taką to ja się urodziłam, widzi pani: chorobliwie nieśmiałą, febrycznie drżącą pod cieniem śmieszności, kamiennie sztywną na byle pozór jakiego dziwactwa z mej strony, lub jakiejś niechęci ze strony bliższych mi osób. Może pani temu nie wierzy? trudno zrozumieć podobno usposobienie młodej osoby, w którejby właśnie wszystkie zewnętrzne życia warunki raczej zbyt wielką odwagę, niż lękliwość towarzyską rozwinąć powinny. Piękna (tak ludzie głoszą), bogata, starannie wychowana, jeżeli w sercu złych nie ma skłonności, czegóż się sąsiadów światowych obawia? Jak tam sobie drugie w mojem położeniu radzą, czy próżnością, czy pokorą się wspierają? — nie pytam! — Co do mnie, to jest pewnem i niezawodnem, że wszystkie wyliczone, niby ośmielające pomoce, są mi właśnie największą do szczęścia przeszkodą.