Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaś byle dużo usiłowań i zabiegów, to przy pomocy Opatrzności spotkamy się znowu i może... może... bardzo kochać zaczniemy.
Na jak długo w tej przenajświętszej nadziei spoczęłam, pani wie. Już trzeciego dnia zaraz wróciły do mnie jej opaczne sądy, z właściwemi i niewłaściwemi przydatkami pomieszane. Cóż pani myśli, czy się bardzo obraziłam? czy rozgniewałam? czy mię takie zniechęcenie do pani, jak do innych ludzi ogarnęło? Bynajmniej — uznałam, że pani ma słuszność; rozgniewałam się, ale na siebie tylko. Znalazło się wiele osób, co z tej ploteczki chciały sprawę kompromisową ukuć, stawały w mojej obronie, unosiły się nad moim rozsądkiem, tarczą wszystkich oklepanych mądrostek zasłaniały przed pociskami głowę moją; a ja czułam jedynie, że to są nieznośne stworzenia, że musi starożytne jakieś fatum ciążyć na mojem przeznaczeniu, kiedyć mogłam stać się powodem, że i panią z jej cichego raju przed trybunał koteryjnej opinji wywleczono. Chciałam natychmiast pisać, uniewinniać się, wytłumaczyć. Jak sobie wyobraziłam panią przy czytaniu mego listu, z szeroko rozwartemi oczyma, z zadziwieniem w każdym nerwie twarzy, z ustami pełnemi odciętych wykrzykników: „a to co znaczy? skąd jej się wzięło? czego chce odemnie ta miljonerka?“ Jak wywnioskowałam same wszystkie możliwe dla pani wówczas wnioski, jak podsłuchałam wszystkich jej z panią Felicją dzielonych przypuszczeń — tak mi ręce opadły i nie śmiałam nawet pióra w kałamarzu umoczyć. Czułam to, że im więcej czasu na podobnych wahaniach tracę, tem śmieszniejszem wydać się może zbyt opóźnione usprawiedliwienie. Prawiłam sobie zachęcające morały, łajałam się surowiej, niż mnie ktokolwiek, kiedykolwiek w dzieciństwie mojem wyła-