Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozważałam sobie w duszy, o czem to pani do mnie mówić chciała przed chwilą? Kiedym nakoniec wytańczyła sobie pożądane miejsce moje, pani zapytała mię tylko, czy ja się i w tańcu nie męczę? Byłam trochę upokorzona; czułam jednak, że mi się ta przymówka należy za moje milczenie poprzednie, a jeszcze bardziej za obejście mniej grzeczne, bo jużcić mogłam się była przez chwilkę zatrzymać, wysłuchać, co pani powie. Mój łaskawy tancerz postałby sobie ze dwie minuty i nie miałby prawa się skarżyć. Lecz jak to zwykle bywa, strach ma wielkie oczy, a mnie strach właśnie zdejmował, aby nikt tego nie podsłuchał, co pani do mnie mówić będzie; głowa mi się nabiła, że jej pierwsze wyrazy staną w jakimś związku ze wszystkiem, co ja właśnie powiedzieć pragnęłam. Wiele osób na takie samo złudzenie choruje. Jak zaczną o kim myśleć, jak zaczną długo w duszy z nim rozmawiać, tak nakoniec są pewni, że on musiał choć cząstkę tego dosłyszeć — ja więc uroiłam sobie, że i pani czem innem się nie zajmuje, tylko tem, czem ja się zajęłam, że inne względy nie przyjdą pod jej uwagę, tylko te, które ja sobie przez czas jakiś pierwej rozważałam. Gdy mi rzuciłaś najpospolitszem z karnawałowego świata zapytaniem, zmieszałam się okropnie, wstyd i żal mię ogarnął.
„Tak jest, śpieszyłam z usprawiedliwieniem: bardzo się męczę — przecież pani musisz to widzieć — jestem w rozpaczy za każdym kręgiem walca, za każdym chassez-croisé kontredansa. Nic nie mam do powiedzenia tym panom, oni także nic mi do posłuchania nie mówią. Nudzą mię, niecierpliwią, nerwy mi drażnią, życie mi kradną, z jedynych chwil przyjemnych tego wieczora mię obdzierają — bardzo się męczę!
„Pani na to, jak doktór w klinice przy amputacji