Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jestem, ze przyjdzie chwila, w której jeszcze do Egiptu pojadę, w której spotkam... Ale na co z takich szaleństw się spowiadać; w sumie ogólnej mają znaczyć, że ile razy pragnę czego, to pragnę długo nadaremnie; że gdy się znudzę, gdy w obojętność wpadnę, rzecz pragniona tuż obok mnie się znajdzie; ma się rozumieć nie w porę, więc i nie „taka“ niby, choć „ta“, jakiej pragnęłam. Z Białą Różą zupełnie podobne przebyłam koleje: póki za nią goniłam upornie, ciągle stawała daleko; jak tylko przestałam się nią zajmować, chwil kilka nie ubiegło, a siedziała w pobliżu przy marmurowej kolumnie i nawet zdało mi się, że na mnie spoglądała. Było kolo niej miejsce wolne do zajęcia. Nie poszłam jednak. Wtedy Biała Róża skinęła wachlarzem, jakoby kogoś wezwać do siebie chciała — dopiero owo poruszenie Białej Róży rozciekawiło mię znowu. Kto był wezwanym? czy ja? — nie — wezwanym był tylko pan Djonizy. Trudno z pana Djonizego wnioski jakie wysnuwać, ale słuchajmy, może siostra się z nim podzieli żarcikiem, zwierzeniem, ostrem słówkiem w bawełnę nieobwiniętem; zawrzeć warto portrecik piękności dokładniejszemi zarysami odznaczyć sobie w pamięci. Biała Róża nader zwyczajną prośbą swego brata obdarzyła:
— Proszę cię, Djoni, wystaraj mi się porcji lodów, bo okropnie gorąco.
Tak obojętne wyrazy nie mogły zaiste ani cieniem, ani światłem mocniejszem podobieństwa miniatury uzupełnić; dla mnie przecież miały one swoją wartość; dowiedziałam się, że Białej Róży gorąco! A siedziała tak marmurowo zimna i blada, jak kiedy wchodziła do salonu. Pan Djonizy tymczasem leniwie się dokoła obejrzał, czy gdzie lodów nie roznoszą, lecz że nie roznosili, poszedł wprost do jednego z młodych ludzi, co się mię-