Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści, gdyby się zawsze gustownie a skromnie nie ubierała, gdyby właśnie miljon koło niej nie leżał, toby ją dawno może za chorobliwie niedołężną ogłosili. W dzisiejszym stanie rzeczy mówią tylko, że jest „trochę apatyczna“.
— Pozwól mi jeszcze do końca mieć nadzieję. Zobaczysz Feluniu, jak starania dołożę, kto wie czy pod tą warstwą kredy ciekawych geologicznych nie odkryję osobliwości.
— Mogę ci pracę ułatwić, jeżeli zechcesz: przejdźmy się po salonie, a mimochodem z całą rodziną pani Kajetanowej zabierzesz znajomość.
— Za panią Kajetanową najpokorniej dziękuję; strasznie przyciskające do ziemi robi na mnie wrażenie.
— A syn, pan Djonizy?
— Dotychczas widziałam tylko jego krótko ostrzyżoną głowę.
— Widziałaś? no proszę! co to złośliwej niesprawiedliwości w tym świecie. Są ludzie, którzy ręczą, że pan Djonizy jest zupełnie do swego francuskiego patrona podobny.
— Co ma znaczyć niby, że mu głowy brakuje?
— Tak powiadają; lecz przyjrzyj-że mu się prędko, właśnie koło nas idzie, ot ten wysoki.
Przyjrzałam się prędko; „ten wysoki“ miał twarz szarawo-bladą, jak zakurzona bibuła angielska, czoło płaskie i czworokątne podłużne jak bilet wizytowy, oczki jak dwa pikowe asy, nos jak impertynencja, usta jak grubiaństwo, brodę jak zaczepka.
— Ludzie mają słuszność — rzekłam po schwyceniu dokładniejszego rysopisu; — pan Djonizy nie musi „mieć“ swojej głowy, tylko ją na karku „niesie“, tak jak według legendy jego patron niósł pod pachą — mała