Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chwilę złudzenia, iż piękna miljonerka waha się i chce końca moich wyrazów dosłuchać, lecz nim przerwane z następnemi zesztukować zdążyłam, już podniosła się jako pierwej i w taniec ją zakręcono; mówię: ją zakręcono, bo rzeczywiście nie ona sama zakręciła się chyba własnym ruchem i wolną a nieprzymuszoną wolą. Taniec jej był poważny, co więcej nawet, był lekki, wdzięczny, ale do sennego tańca jakiejś nieożywionej jeszcze lub już umarłej istoty podobny; ani jeden muskuł nie zadrgnął na jej twarzy, ani jedno pełniejsze odetchnienie kamiennej piersi nie wzniosło; zdaje się, że pomimo szybkich walca obrotów, włosek żaden przy gładko uplecionym warkoczu nie powionął. Kiedy znów obok mnie siadła, tej jedynie dostrzegłam różnicy, że się trochę obróciła w moją stronę i że patrzyła na mnie.
Ach! jakiemi ślicznemi patrzyła na mnie oczami! to mi wszystkie słoneczne promienie, i wszystkie zorzy północnej blaski, i srebrne światłości księżyca, i lampy w rzymskich grobach i co tylko błyszczy, przenika, połyskuje, migoce, jaśnieje, wszystko odrazu na myśli mi stanęło. Przed temi oczami zawstydziłam się powszedniego „frazesu“, którym chciałam pierwej nieco zawiązać naszą rozmowę. Takich oczu chciałam pytać, czy niebo albo piekło widziały? Niestety! po trzech sekundach już dostrzegłam, że oczy takie są jakąś w pięknej tylko chwili zatrzymaną skamieniałością. Ciekawość moja fizjologiczny wzięła kierunek.
— Czy pani się w tańcu nie męczy? — rzekłam dość grzecznie z pozoru, lecz pełna wewnątrz dziwnych niecierpliwości, prawie rzechym mogła gniewów.
— Bardzo się męczę — odpowiedziała tak spokojnym, tak czysto-piersiowym głosem, jak gdyby na zaprzeczenie własnym słowom lub moim na urągowisko.