Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słusznie, bardzo rozsądnie — powtórzył i uśmiechnął się, jak profesor na dobrą swego ucznia odpowiedź. Mimowolnie ja także odśmiechnęłam się do niego.
— Zdaje mi się, że ten salon pełen jest takich bardzo rozsądnych osób.
— To inna kategorja; tym osobom nikt się nie dziwi, ale względem osób naukowych różne czasem ludzie miewają przesądy. Ja sam, kiedy się żeniłem, to mi nawet moja przyszła żona wierzyć długi czas nie chciała, tak jej się niepodobną zdawało rzeczą, aby ten sam człowiek, co wydawał dzieła matematyczne, mógł ją potem szczerze w rękę pocałować i wyraźnie przy ołtarzu powiedzieć: „biorę sobie ciebie“ i t. d. Właśnie mi się ta jej wątpliwość przypomniała, gdym usłyszał przed chwilą dwóch młodych ludzi, upewniających się nawzajem, że pani wcale tańczyć nie lubi.
Zdumiałam, panie Tomaszu; a toć ja wówczas nawet anonime pańskiej redakcji moich grzesznych literackich zamiarów nie wyspowiadałam, skądże mógł się ktokolwiek domyśleć? Przetrząsnęłam pilnie sumienie, czy choć mimowolnem słówkiem nie zdradziłam tajemnicy? — sumienie zaświadczyło, że nawet w jego obecności nie rozstrzygnęłam ostatecznie tej sprawy; zaspokojona więc, trochę śmielej się do matematycznego autora odezwałam:
— Ależ, proszę pana, ja nigdy w życiu nie przeczytałam nawet książki tak poważnej, jak pan napisał niejedną; dlaczegóż ci panowie tak wątpią o moim tańcu, jak żona pana o jego oświadczeniach wątpiła?
Jegomość w okularach wydobył tabakierkę z kieszeni, kilka razy palcem o nią uderzył i już zdawało mi się, że mnie po koleżeńsku częstować nią będzie, ale wstrzymał się jeszcze do czasu.
— Wiemy, wiemy o wszystkiem, choć się pani za-