Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kie jednocześnie prawie u drzwi osłoniętych się zbiegły; nim Salusia rozgarnęła przed paniami jedwabną portjerę, Augusta raz jeszcze w głąb rotundy się cofnęła, stanąwszy przy oknie, podumała chwilkę maleńką, uchyliła draperji, przypatrzyła się miejscu, które skrzyneczka z bluszczem miała zajmować, i wreszcie nawpół cichym głosem sama do siebie szepnęła:
— Bluszczu mój! bluszczu kochany! będzie ci tu dobrze ze mną.
Salusia obejrzała się, chmurka jakaś jej wesołą twarzyczkę ocieniła — lecz nagle pędem strzały naprzód biec zaczęła, a z drugiego pokoju dzwonkowaty jej głosik rozległ się już nutą naszej powszedniej piosenki:

Kocham Jasia, kocham Stasia,
Zazdrości mi tego Basia;
Lepiej czterech niż jednego,
Ja nie widzę nic w tem złego.

— Co myślisz o mojej pannie Salomei? spytała wolniej trochę, odprowadzając gościa swego, Augusta.
— Ja myślę — odrzekła po chwili zastanowienia Urszula — ja myślę, że gdybyś się kochała w Morysiu, tobyś o nią zazdrosną była.
— Co tobie w głowie, Urszulko! — z niekłamanem podziwieniem wykrzyknęła Augusta — ja zazdrosna o Salusię! Ha! tak źle ze mną nie będzie.
Później zamyśliła się krótko, lecz głęboko, westchnęła i gdy już u progu łazienki stanęły:

— Zresztą niech jak chce będzie — rzekła na rozstanie byle kochać...[1]

  1. Na tem urywa się manuskrypt — po wyrazie »kochać« jest jeszcze jeden nieczytelny, prawdopodobnie »przynajmniej«. (P. R.).