Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest to rzeczą dość prawdopodobną — a więc życzyłam sobie szkieletu mastodonta?
— Fe! szkieletu? — co za obrzydliwość!
— Więc djamentu z korony Wielkiego Mogoła.?
— Och! na nieszczęście chyba to znowu zakosztowne.
— Więc może trochę daktyli i miarkę wody z takiej oazy, w której dotychczas noga ludzka nigdy nie postała.
— A proszę pani, gdzie to ma być taka oaza?
— Tam, moja Salusiu, gdzie się lwy rodzą i gdzie promienie słońca takie są gorące, jak twoje żelazka przy prasowaniu.
— Oj! to gdzieś strasznie daleko! Przez litość, niechże pani o tem swojem zachceniu głośno nie wspomina, bo jakby się pan Maurycy dowiedział, pewnieby lotem ptaka wybrał się tam niebożątko.
— A Salusi żalby go było serdecznie?
— Żal, albo nie żal... Co tam o tem rozprawiać! Lepiej niech pani zgaduje swoją supryzę, tylko już bez żartów, naprawdę; gdyż ja sama wręcz nie powiem: uroczyście to panu Maurycemu przyrzekłam.
— Więc naprawdę, moja Salusiu, w tym pokoju i do tego pokoju dla siebie — nadewszystko, jak mi się zdaje — szczerze kochającego pragnęłam serca, dlatego też napisałam z prośbą do panny Urszuli i wskutek mego listu panna Urszula przybyć raczyła.
— Myślałby kto, że pani w istocie nie ma serc kochających koło siebie i dopiero przez listy sprowadzać je sobie musi! Wiem-ci ja z pewnością, że panna Urszula bardzo panią kocha, ale choćby się na mnie rozgniewać o to miała, muszę jednak powiedzieć, że tu są inni, którzy także panią szczerze kochają.
— Podobne uwiadomienie w żaden sposób rozgnie-