Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jarzynę do kuchni. Strasznie był zły, kiedy potem śmiałam się z niego, że lepiej umiałby gotować, niźli sadzić kwiaty. Pan Maurycy nie da mu się też prawie dotknąć tych, które pani więcej od innych lubi; wziął je pod swoją wyłączną opiekę, sam je podlewa, obcina, stawia na słońcu, usuwa od zamarzłych okien. Teraz na przykład... — i nagle ucięła, palec do ust podniosła, a kiwając główką, jakby się sama wstydzić i upominać chciała. — Co też ze mnie za sroczka! — z udaną grozą wykrzyknęła po chwili — przyrzekłam sekret, a ledwie mi już z języka nie uciekł.
— Daj mu uciec, panno Salomeo — rzekła na to Augusta — drzwi szczelnie przymknięte, okno zabite gwoździami, złapiemy go napowrót i ludzie nic a nic wiedzieć o tym przypadku nie będą.
— A jaka pani ciekawa! — poufale zaczęła się przekomarzać swawolna i o łasce Augusty niewątpiąca dziewczyna. — Pan Maurycy właśnie chce pani małą niespodziankę zrobić. Niech-no pani sobie przypomni, czego-to pani przed dwoma miesiącami tutaj, do tego pokoju, najwięcej sobie życzyła?
— Urszulko, czego ja sobie do tego pokoju przed dwoma miesiącami życzyłam? Może ty pamiętasz? Ja tak często, a zawsze czego innego sobie życzę! Pewnie pisałam wtedy do ciebie; czy nie życzyłam sobie jakiej gwiazdki z nieba, na miejsce tej rozety bronzowej, która mię już niezmiennością swego położenia, szczególniej w dnie słotne, okropnie nudzić zaczyna.
— Nie, nie, pani sobie czegoś z ziemi, nie z nieba życzyła.
— Z ziemi? czy nie góry Cimborrazo?
— Co to za jedna? nie słyszałam o niej — aleć góra nie zmieściłaby się tu pewnie.