Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wielką mam ochotę do przyszłego listu cię odesłać.
— Niesprawiedliwa, pensjonarska prawdziwie zemsta, moja Guciu! Za to, że mnie jest przykro o przebolałych wypadkach wspominać, ty się chcesz pozbawić przyjemności mówienia o rzeczach, które cię bawią jeszcze.
— Jestże to mała złośliwość, szanowna Urszulo?
— Nie jestem dość wielką panią, abym sobie małych złośliwości pozwalała; o dziecinną gadatliwość cię nie posądzam, lecz z własnego doświadczenia znam różne ludzkiego serca tajemnice i wiem, jak mu jest błogo czasem w dźwiękach słów żywych długo skrywane myśli usłyszeć; to jakgdyby piśmiennie zanotowaną melodję kompozytor, przez długi czas fortepianu pozbawiony, twego Pleyela spotykając pod ręką, odegrał sobie nakoniec (tak). Śmiało więc, Guciu, wróćmy do fenomenalnej twojej wątpliwości i zastanówmy się nad tem, czy możesz kochać jednego chociaż z tych trzech wybranych, których wszystkich razem nie kochasz wcale według mego zdania.
— Czemuż mię oni więcej od innych zajmują?
— Mam nadzieję, że się ta osobliwość da łatwo bardzo wytłumaczyć — tylko mi powiedz pierwej: kto jest ów dla mnie bardzo ciekawy, idealny, a może tylko zidealizowany pan Wiktor — i kto ów niebezpieczny Seweryn? bo prześlicznego Morysia to już pewno znam oddawna.
— Właśnie że nie znasz. Jakże ci się zdaje? kto jest prześliczny Moryś?
— Wasz domownik przecie.
— Z jakim pogardliwym akcentem rzucasz to słowo „domownik“. Jużby też lepiej moja matka nawet nie wymówiła.