Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzbijał się pod same obłoki, świadcząc niby, że płuca jego mają prawo i potrzebę czystszem odetchnąć powietrzem, że oczy tęsknią za pięknością nieznaną, za szerszym widnokręgiem. A któżby jego wysileniom nie błogosławił? Między stadami tych ptasząt cerkających ileż-to nieraz łabędzi Bojanowych skrzydła rozwinęło. Któż mógł zaręczyć, że Edmundek łabędziem pierzem nie porośnie? Gdyby mu było danem w cichem gniazdeczku, pod cieniem zielonych gałązek dojrzewać, dziś jeszcze pewną jestem, że dobrałby jakich dźwięcznych rymów na dźwięczne myśli, na świeże obrazki i poczciwe serca wrażenia; lecz nieszczęśliwa gwiazda w ręce pani hrabiny skierowała swój zeszycik pierworodnych jego rymów. Pani hrabina zbiera z siebie literackie towarzystwo; na jej wieczorach czytają się różne niedrukowane powieści i albumowe poezje; musiało jej właśnie zabraknąć materjału na któryś piątek, bo z największem uniesieniem Apolinowy łup pochwyciła. Przez parę tygodni naprzód wszystkim znajomym swoim zapowiadała fenomenalne zjawisko, aż gdy się ich liczba nad objętość salonową zbiegła (a my z matką w tę ciżbę wpadłyśmy niespodzianie), gdy cisza przyzwoita rozlała się dokoła, nastąpiła egzekucja Edmunda. Posadzono przy głównym stoliku, między dwoma woskowemi świecami, drobną figurkę, w trochę za szerokim fraku, z trochę czerwonemi rękoma, z bardzo czerwonemi policzkami, i kazano jej czytać. Przy pierwszych wierszach mógłby kto myśleć, że wiatr jakiś przeciwny gwałtem do piersi wdmuchuje z ciężkością wymawiane słowa; była to chwila rozpaczliwej walki z niemocą, bojaźnią i fatalizmem; później głos się wyzwolił, nabrał giętkości i pełniejszego dźwięku; wiersze gdzieniegdzie składały się wcale do sensu, nawet gdy przyszło na te słowa: