Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Miałem wymówić te słowa — odrzekł mi wolnym i cichszym o pół tonu głosem — ale teraz nie mogę, nie mam prawa, nie chcę przesądzać przyszłości.
— Nie, nie masz pan prawa — powtórzyłam stanowczo — nowe życie otwiera się przed panem dopiero. Nauki, podróże, tęsknoty, nudy, pragnienia to wszystko było wstępem przygotowawczym jedynie. Dziś pierwszą kartkę pierwszego rozdziału zacząłeś czytać, panie Cezary. Matka na progu rodzinnego domu z tkliwą a dumną radością cię wita; więc rozdział cały o tem, jakiego syna matce pan powracasz? Za matką, słudzy i włościanie nadziejami swojemi pozdrawiają młodego dziedzica; więc ciąg dalszy, jakim panem dla nich będziesz, jak pojmiesz i wypełnisz obowiązki swoje; nakoniec przyjdzie rozdział o szczęściu.
— Niech mi też pani choć trochę wywróży, co w tym rozdziale będzie dla mnie zapisane?
— Za wróżkę się nie podaję, panie Cezary, wiem jednak z pewnością, że będzie złotemi literami odbite: „Najpierw stań się godnym szczęścia...“
Cezary milczał, a ja patrzyłam na niego. Jakiż on był prześliczny w swojem zamyśleniu! czasem mu niecierpliwie gęste a wąskie łuki czarnych brwi zadrgnęły; czasem jakiś niepewny półuśmiech po twarzy przeleciał... zdało się, że niby sam w sobie powtarza i rozmyśla ostatnie słowa moje.
— Rozmyślaj! rozmyślaj! — nuciła jakaś syrena po kryształowych toniach fantazyj pluskająca; — czegóż to pragnąłeś w owych najdalszych stronach, młodzieńcze? Pragnąłeś pięknej, jak sam pięknym jesteś, kochającej, jak sam ukochać zdolnym się czujesz: ale obce kobiety zawiodły; rozczarowałeś się kłamanym uśmiechem, zbrzydziłeś sobie kupioną pieszczotę, migotliwa próżność już