Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzy mej lecą, matka zamknęła okno, kazała przejść się trochę i znacznie surowszym tonem dorzuciła:
— Bądź-że rozsądniejszą, moja Guciu, bardzo cię proszę; takie płacze na nic się nie zdadzą, a jak w zwyczaj wejdą, gotowaś rozegzaltować się gorzej, niż panna Olimpja, co po śmierci swego dziadka do klasztoru chciała wstępować.
Nawiasem tylko muszę pani powiedzieć, że panna Olimpja nie wstąpiła do klasztoru, nawet choć jej potem babka umarła, i wuj umarł, i ciotka, i przyjaciółka jakaś — lecz wybiera się ciągle; jeszcze na ostatnim balu wspominała mi o znikomości rzeczy ziemskich i o zamiarze swoim.
Tymczasem porównanie z panną Olimpją, niedoszłą zakonnicą, jakkolwiek drażliwe, miało być wstępem jedynie, przedmową stokroć cięższej pokuty.
W kilka dni później był u nas obiad proszony; gdy cukierki podano, Djoni wybrał jakiś plasterek bladożółty i sam go uroczyście na talerzu mi podał; z pierwszego rzutu oka nie mogłam odgadnąć co to znaczy, ale Djoni pośpieszył z objaśnieniem:
— Czy nie poznajesz? To księżyc twój ulubiony.
Zimno mi się zrobiło — spojrzę na matkę, a matka cała w rumieńcach woła coprędzej mego brata, daje mu jakieś pozorne zlecenie i mnie od dalszego ciągu niewczesnych żartów ocala. Kiedy się goście rozjechali, Djoni porządną burę dostał.
— A czyby ci przyjemnie było — mówiła matka — czybyś się bardzo cieszył, gdyby się wszędzie rozniosło, że twoja siostra lunatyczka, albo egzaltowana? Nikt z obcych przecież twego konceptu inaczej sobie nie wytłumaczy. Wstydź się, Djoni, nie spodziewałam się po tobie ani takiej lekkomyślności, ani tak złego serca.