Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dalej w głąb, w ponurą dziedzinę umarłych. Zadrżałem, odsunąłem z odrazą...
Jakiś cień wysoki przemknął w świetle księżyca i znikł między drzewami. Wychyliłem się przez okno: nie było nikogo. Wszędzie cisza, przerywana od czasu do czasu silniejszym chlupotem o skały.
Dopaliłem papierosa i rzuciłem na ścieżkę. W tej chwili huknął strzał. Przeskoczyłem przez parapet i pędem podążyłem w tę stronę, instynktownie zmierzając ku altanie.
Była jasno oświetlona promieniami księżyca, cała skąpana w srebrnej powodzi lśnień. Zaszedłem z tyłu: pod murem na grobie Stanisława Prandoty leża z przestrzeloną skronią Norski.