Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

współmierne, nieuchwytne w swej naturze i stąd nieobliczalne. Więc przerażony zaczął się cofać.
Żegnał mię w sposób wytworny, pełen elengacyi i dobrego smaku. Już to zawsze być estetą i gentlemanem.
Pożegnalny obiad był wspaniały. Stół formalnie uginał się od ciast, pulardów, sorbetów, mięsiw. Zastawa stylowa zdradzała wyszukany smak i głęboką kulturę piękna. Miałem wrażenie, że cała dzisiejsza sztuka stosowana znalazła przy tym kwiatami ubranym stole swój pełny, oszołomiający bogactwem i oryginalnością wyraz.
Dla mnie clou uczty stanowił pewien rodzaj minogów, za którym przepadałem. Szczególnym trafem dotąd nigdy ich u Norskiego nie jadłem, chociaż i on niegdyś był ich zapalonym amatorem. To też przed odjazdem chciałem koniecznie uraczyć się tem wybornem mięsem, zwłaszcza, że nadarzała się po temu sposobność. Właśnie bowiem przyszedł do portu świeży transport i w mieście literalnie je sobie rozchwytywano. Nic nie mówiąc Ryszardowi, kupiłem parę sztuk i poleciłem przyrządzić w kuchni w przekonaniu, że sprawię mu tem miłą niespodziankę. Lecz jakież było me zdumienie, gdy Norski spostrzegłszy na półmisku moją ulubioną potrawę, zwrócił się do służącego z zapytaniem, kto kazał ją podać. Wyjaśniłem sprawę natychmiast, przepraszając za samowolne wdzieranie się w zakres praw gospodarza.
— O ile sobie przypominam, i ty byłeś zwolennikiem minogów?
— Tak, tak... to prawda. Lecz od pewnego czasu,