Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/087

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dysława, chłopca o charakterze popędliwym, czasem nazbyt gorącym, lecz czystym i szczerym jak złoto.
Gdy dorośli, gnani odziedziczoną po mnie chętką do przygód, poszli w świat. — Nie broniłem pod warunkiem, że od czasu do czasu dadzą znać o sobie, lub sami zaglądną. Wtedy to osamotniony przeniosłem się w tutejsze strony i osiadłem w tych lasach. Nikt nie wiedział, żem ojcem dwóch synów. Niebawem otrzymałem od Władka złe wieści o starszym. Zbigniew zeszedł na manowce. Z awanturnika w szerokim, pięknym stylu stał się człowiekiem nędznym, jednostką lichą, szkodliwą. Zaczęły krążyć o nim dziwne pogłoski.
Były to burzliwe, niespokojne czasy. Kraj poniósł wiele ofiar, przelał wiele krwi dla celów szczytnych.
Władek, szlachetny młodzian całą duszą, należał do sprawy — podobno był jednym z przewódców. Zbigniew przyjął na się rolę Judasza: jak przebąkiwano, był tajnym agentem rządu rosyjskiego, brał grube pieniądze.
Wtedy to na parę dni zawitał do mnie syn młodszy. W jednej z potyczek z Moskalami otrzymał postrzał i musiał się leczyć. Przyjąłem go z radością w ojcowskie swe progi i ukrywałem w tajemnicy przed ludźmi. Nikt ani nie domyślał się obecności rannego na leśniczówce. Jakoż dzięki staraniom moim szybko przychodził do siebie...
Pewnej nocy zakołatano gwałtownie do drzwi i zanim zdołałem ukryć syna, przez wywalone odrzwia wpadł tu do tej izby, w której siedzimy, Zbigniew.