Strona:Na Sobór Watykański.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

karm prawd zaświata, powinien dobrze się przypatrzyć formom swego słowa, formom swego myślenia. Ileż bowiem braków na tem polu! Ilu to możnaby wymienić autorów, chodzących nawet we fioletach, przepasanych purpurą, odznaczonych różnemi emblematami dobrej marki w Kościele, — O. S. B. — S. J. — O. F. M. — O. M. C. — i setek innych, którzy mówią i piszą, jakby literatura i kultura nasza była dopiero w zawiązkach, albo conajwyżej stanęła na wieku XVII! I ani krokiem naprzód! Czy dusza, dla której się ewangelję przynosi, podpisuje się krzyżykiem, czy śpiewa „Czego chcesz od nas Panie“, czy łka i bluźni pod nadmiarem bólu, myśli i uczuć swoich dni w Hymnach np, Kasprowicza — głosi jej się dobrą nowinę wiary jednakowo. I nie w tem leży wina, że to samo, bynajmniej, ale w tem, że tak samo.
Strupieszałość form myślenia! Zastarzałe metody!
Zbawiciel swego czasu wybrał do opowiadania Ewangelji dusze i umysły prostacze, ale ich nierozgarnięcie ludzkie uzupełnił takiemi skarbami Bóstwa, że odtąd nie może być więcej wątpliwości, jakimi powinni być głosiciele i jak mają głosić dobrą nowinę prawdy objawionej światu. W prowincjonalnych synagogach żydowskich inaczej, wobec Areopagu inaczej, inaczej w domu Korneljusza czy Pudeusa, inaczej wśród zaułków Subury. Czy z daru Ducha Świętego, czy z własnej nauki Kościół dorość musi do wysokości umysłowej swego środowiska,