Strona:Na Sobór Watykański.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A co mówi „cenzura“ w znaczeniu książkowem, „cenzury“ w znaczeniu prawnem?! Niechno która z owieczek odważy się beknąć na swego pasterza! Zaraz poczuje, że ma na grzbiecie wełnę nie pancerz! Czyż to nie charakterystyczne dla stosunków w łonie katolickiego społeczeństwa? Rzym i hierarchja trąbi wciąż na cztery rogi świata, że jest ulepiona z gliny, że się rekrutuje z ułomnych ludzi, a proszę tylko podać do gazet jakąś „ułomność“ jakiegoś dygnitarza kościelnego! Nawet umotywować źródłowo swój krok! Nie mówię już o biskupie Rzymu, o jego nuncjuszach, posłach, ect., ale zwykłego biskupa. Co będzie?

Dawniej — inkwizycje — Torquemada[1] — a dziś? Dzisiaj też inkwizycja, tortury, tylko w duchowem znaczeniu. A jakież umotywowanie takiego kroku ze strony hierarchji? Powiedzą: „Targnął się na świętość!“ — Zapomną o glinie i ułomności. Aż doprawdy wstyd, że zamiast podzięki za zwrócenie uwagi swoim ludziom na ich ludzkie błędy i braki, hierarchja płaci oburzeniem i szykaną kościelno-prawną, której na imię cenzura. Wstyd zaiste, że pewne książki, zawierające pewną gorzką prawdę, pod pewnym adresem, — muszą być palone wpierw jeszcze, zanim zostaną napisane. Wielu bowiem katolików — duchownych i świeckich — choć widzi zło, jednak „dla świętego spokoju“ woli siedzieć cicho, sprawy wogóle nie tykać, bo...

  1. O czem osobny rozdział.