Strona:Na Sobór Watykański.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dnią, ale błędem, który da się naprawić, jednak nigdy ekskomunikami, wycofaniem łaski... Mniej pałki, więcej miłości! Czyżby nie chlubniej i nie korzystniej było dla Kościoła w stosunku do ludzi innych przekonań wznieść się na stanowisko chwalebnego Chrystusa, który dla Szawła z Tarsu, niedowiarka i prześladowcy, ma w drodze do Damaszku dziwną, ale to dziwną ekskomunikę: „Szawle, Szawle! Czemu mię prześladujesz?“ Zaiste! Od tego dnia powinna się była w Kościele złamać pałka, zacząć tolerancja.
To jeden z rezultatów pychy Rzymu — a inne?
Stanowisko takie zaślepia. Jednostka, a tem więcej organizacja, odcinając się od zewnątrz, skłania sie do adoracji samej siebie. Adoracja ta zakreśla coraz szersze, coraz dalsze kręgi. Z terenu swych przekonań na teren swych zarządzeń, z terenu bożych prawd ścisłego dogmatu, swej nieomylności, na teren administracyjny, potem liturgiczny, moralno-prawny, pasterski, pedagogiczny, społeczny... Wszędzie ma się ostatnie słowo, zawsze jest się „nieomylnym“ — Dei et apostolicae sedis gratia. Nawet niekiedy w potocznej rozmowie na najcodzienniejsze tematy. — A sfery katolickie, czy niekatolickie wobec takiego postawienia kwestji, wobec „Roma locuta“ jak się mają zachować? Wobec sądu z Rzymu, wziętego ściśle, czy też Rzymu rozcieńczonego na metropolje, diecezje, parafje — wierni mają tylko je-