Strona:Na Sobór Watykański.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dach, konały na rafach rozpaczy, syrtach beznadziei. Nieustraszony jej sternik wiedział dobrze, jakie były powody rozbicia tych łodzi. One nie znały kierunku drogi, nie miały gwiazdy polarnej nad sobą objawionej. Nie wiedziały dokładnie, czy ów drugi brzeg istnieje, czy go niemasz, czy szukać go należy na wschodzie, czy ku zachodowi, na południu, czy północy, Szymonowi zaś Barjona wszystko to najdokładniej oznajmił Pan, Tworzyciel Bożej Żeglugi.
I mknęła łódź, pracowały jej wiosła. Trzepotały żagle w takt pieśni żeglarskiej, co nad czołem jej masztów śpiewała niebu i ziemi: „Chrystus regnat.“ Rzesze nieprzeliczone garnęły się ku niej, powierzały jej swe losy. Jęły pielgrzymować ku niej stopy wszystkich pokoleń, drżały uwielbieniem dla niej serca ludów.
Co widząc sternik z Betsaidy jął wrychle rozszerzać jej zrąb, mnożył jej wiosła, umacniał załogę. A iż była za szczupłą jeszcze, przeto budował na jej wzór łodzi podobnych tysiące. Z wieku na wiek wzrastała ich liczba, aż potężna flotylla Szymona Barjony, jak rajskich ptaków stada, zaległa wszystkie rody.
A on wciąż tworzył nowe — niestrudzony i ulepszał system łodzi. Stare, zmurszałe, napół przegniłe i na niewiele przydatne okręty usuwał, aby flotylla ludów, idąc w drogę bożą, była urządzona w duchu ich potrzeb — po ludzku.