Strona:Na Sobór Watykański.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Musi rodzić dla rozumu i wiary starego chłopa, zakamieniałe w nałogach i głupie bydlę ludzkie! Czegoby nie uskuteczniła dla wiary, gdyby ją mogła rozśpiewać w sercu nadzieją, że stanie ramię obok ramienia kapłana i poniesie ją z nim razem dla ulgi, dla szczęścia dusz.
Czy może kołyska byłaby profanacją plebanji? Nie sprofanowała przecież Nazaretu! Mąż i żona prototyp rodziny kapłańskiej, strzegli tam żywego tabernakulum,
„Czem byłby katolicyzm, gdyby plebanja nie była starokawalerskiem gospodarstwem z „bratanicą księdza proboszcza“ na czele, ale rodziną wzorową, świecącą przykładem całej parafji. Dzieci księży otrzymałyby wychowanie staranniejsze od dzieci innych i oddziaływały dodatnio na inne dzieci. Podobnież małżonki księży, prowadząc życie w bezpośredniem sąsiedztwie ołtarza, mogłyby być poważniejszemi, głębszemi, myślącemi istotami, mogącemi służyć za przykład innym małżonkom. Ludność katolicka miałaby przyrost poważny nietylko w liczbie, ale i w jakości, gdyby plebanja była ogniskiem rodzinnem.“ („Nowe Drogi“, marzec 1924.)
Ani dziecko, ani rozumna, szlachetna kobieta, nie sprofanują plebanji, nie ujmą nic świętości ołtarzom, raczej przeciwnie. Będą ozdobą swych mężów i stanowiska ich wśród świata. Jakżeby inaczej, zaiste, wyglądały plebanje, Kościoły, ołtarze, parafje, gdyby je rozgrzało ciepło serca inteligentnej kobiety! I czyby stra-