Strona:Na Sobór Watykański.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swe barki brzemię celibatu, nie zaś według dewizy Chrystusowej: „Kto może.“
Zobaczmy konkretnie, któż to chce?
Wstępuje do seminarjum młody, kilkunastoletni chłopiec, zazwyczaj idealnie nastrojony, pełen niekiedy zachwytu dla bezwzględnego dziewictwa. Głośno w nim woła czystość obyczajów, wdrożona przez bogobojnych rodziców, głośno w nim woła w budzącej się duszy młodej pęd ku samodzielności, ku niezależności od jakiejś tam „baby“ i niesfornej „dzieciarni“, jeszcze głośniej odzywa się w bardziej religijnie nastrojonych duszach wzór Chrystusa-Dziewicy i mowa Ducha Bożego: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądają...“ On — piastun Boga — chce Boga oglądać, by Go łatwiej ukazywać innym. On, zastępca Chrystusa wśród ludzi, chce być jak Chrystus sam — dziewicą. Przystępuje do ołtarza, wypowiada wyraźnie swe „Introibo“ i przyrzeka żyć w celibacie, w czystości.
Ma lat dwadzieścia trzy, nie zna życia, w które wchodzi, nie zna siebie. Traktat z teologji moralnej „de sexto“ — „o szóstem przykazaniu“ — kazano mu bezpośrednio przed święceniami samemu przeczytać. Niewiele z niego zrozumiał. Napisany po łacinie, w której on nie całkiem „mocny“, ale zaciekawił go poważnie. Dano mu więc do ręki klucz, by trzymał w dobrem zamknięciu „brzydkie“ rzeczy tego świata. Uczyni to niechybnie. Przypilnuje surowości zasad ewangelji. Strzec będzie