Strona:My czy oni na Szląsku Polskim.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyrodna, chce nam błogi spokój skłócić ziemskich zysków głodna.
»Wzleć ku niebu skowroneczku, nucąc skargi pienia, zanieść do stóp tronu Boga nasze zażalenia«.

Czyż potrzebujemy dodawać, że z chwilą pogodzenia się Centrum z rządem, stosunek do niego katolików narodowości polskiej w Prusach i do katolików niemieckich, ochładzał się z dnia na dzień; czyż nie mamy wszyscy w pamięci obojętności tego potężnego zawsze stronnictwa, gdy popychany przez hakatystów rząd Miquela znęcał się nad nami, urągając na każdym kroku? A świeże wyrażenie się do ks. Lisa, niemieckiego dostojnika Kościoła, że Polacy są upadłym narodem, a słowa Germanu, że jesteśmy mniej wartościowymi katolikami, a dawniejsza nieco szalona agitacya na Szląsku księży, gdy postawiono kandydaturę Szmull, Polaka z przekonań, choć nie myślącego wcale zrywać związku z Centrum, czyż to wszystko nie wystarczało, aby ostatecznie otworzyć nam oczy, zdjąć z nich błelmo, zakrywające nam prawdziwą postać, wątpliwego bardzo sojusznika.
To też nic w tem dziwnego, że Polacy w Prusach powiedzieli sobie mniej więcej te słowa:
W imię jednej wiary szliśmy dotąd z Centrum ręka w rękę, wysługiwaliśmy się mu jak rzadko