Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Zaprawdę, miłość taka niewiele jest warta,
Co w zawziętości umie być równie uparta;
Ten gniew, co czucia depce tak łatwo najświętsze,
Nazbyt jasno odsłania mi jej serca wnętrze!
Ha, wiem już, ile warto cenić te zapały,
Które w jej duszy kaprys snać zrodził niestały.
Nie, ja sam już nie pragnę nieść miłości mojej
Sercu, co tak niewiele o nią pono stoi;
Owszem, skoro jej na mnie zależy zbyt mało,
I ja dbać o to nie chcę więcej niż przystało.
KASPER: I ja toż samo: rzućmy więc milutką parę,
I policzmy tę miłość między grzeszki stare.
Trza nauczyć rozumu te dzierlatki płoche,
I pokazać, że człowiek ma tężyzny trochę.
Kto znosi takie fochy, ten zasłużył na nie:
O, inaczejby z nami gadały te panie,
Gdybyśmy się umieli cenić nieco więcej.
Samiśmy temu winni, do kroćset tysięcy!
Niech zginę, jeśliby nam, bez grymasów cienia,
Nie skakały na szyję aż do uprzykrzenia,
Gdyby nie te honory, które, dla swej klęski,
Tym srokom, w naszych czasach, ród oddaje męski.
ERAST:
Nic mnie tak jak nieczułość nie razi w kobiecie;
Toż, aby jej odpłacić w tej samej monecie,
Natychmiast w sercu swojem wzniecę płomień nowy.
KASPER:
Ja zaś chcę wszystkie baby wybić sobie z głowy.
Nie chcę już słyszeć o nich i mniemam, bez zdrady,
Że i panby najlepiej poszedł w moje ślady.
Bo widzi pan, kobieta, wedle mego zdania,
To jest takie zwierzątko, trudne do poznania,
W którem natura chętnie ku złemu się bierze;
I tak jak, panie, zwierzę jest to zawsze zwierzę,
I zwierzęciem zostanie, choćby żywot jego
Trwał bogdaj sto tysięcy lat, tak, względem tego,