Strona:Molier-Dzieła (tłum. Boy) tom I.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.
MASKARYL sam:
Zamilcz, dobroci moja; próżne twe namowy;
Folgować ci zbyt łatwom zawsze był gotowy;
Być zatwardziałym w gniewie mam dziś chyba rację:
Setny raz łatać tego pustaka warjacje,
To już, zwłaszcza po jego ostatnim pasztecie,
Nawet mej cierpliwości za dużo jest przecie.
Lecz rozpatrzmy na zimno całą sprawę ową:
Jeśli za gniewu mego dziś pójdę namową,
Powie ktoś, że mi zbrakło już w tej walce broni,
I że mój słynny dowcip widać w piętkę goni.
I cóż się stanie wówczas ze świata mniemaniem,
Co królem frantów głosi ciebie zgodnem zdaniem?
Z opinią, którą w próbach ciężkich Bóg wie ilu,
Zwycięstwy swemiś sobie zdobył, Maskarylu?
Honor, mój chłopcze, pierwszą do czynów podnietą;
W szlachetnych swoich trudach nie ustawaj przeto,
I, mimo swej urazy do Leljusza całej,
Skończ dzieło nie dla niego, lecz dla własnej chwały.
Lecz cóż poczniesz, biedaku, w tej ciężkiej potrzebie?
Cokolwiekbyś wymyślił, znów wszystko pogrzebie
Ten demon niezręczności, którego wybryki
Trudniej powstrzymać, niźli wicher w polu dziki,
Niż górskiej wody strumień; on, co w jednej chwili
Obala gmach, na który mózg twój się wysili.
Niechże więc i tak będzie: jeszcze raz ostatni
Spróbuję go mym sprytem wyplątać z tej matni,
A gdyby teraz jeszcze zniszczył moje sieci,