Strona:Moi znajomi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A bogać! — rozśmiała się Franka.
— Ano — przerwał z powagą Jeronim — trzy morgi gruntu na dziewuchę idzie, to ta i zmowy godne muszą być.
— Powiadała Kukulina — odezwała się Baśka — co Sekury dwie krowy za dziewuchą dają.
— Abo to nie bogacze? — rzekł Stach.
— O Jezu, Jezu miłosierny! — sieknęła z kąta stara Kubina, która z małej miseczki na osóbku jadła, jako że się nią parobcy brzydzili, bo była bolących oczu. Stęknięcie to, wydobyte z zapadłej, wyschłej piersi starej Kubiny, oznaczać miało uwielbienie dla bogactw Sekurów, którzy takie majątki za córką dawali.
— I i i i!... — pisnął cienkim głosem mały Witek — takie to ta i krowy! Przecie je codzień na pastewniku widzę, to wiem. Jednąby workiem zabił, a druga ze wszystkiem jeszcze jałówka...
— Zawszeć rachować dwoje bydła — tłómaczył Stach.
— Ale! — poparła go Marcyna.
— Latoś jałówka, a na bezrok krowa — dodał sentencyonalnie Jeronim.
Umilkli...
Wskróś jękliwego zawodzenia i zrywających