Strona:Moi znajomi.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ronim sięgnął do żaru drewienkiem i lampkę rozpalił.
Maryśki jakby nie było.
Ulina z Baśką chleb wsadziły i czeluść założyły deską; mała piegowata Franka stół wysunęła, miski ustawiła, żuru w nie ponalewała, ponakładała kartofli, parobcy sami sobie łyżki wzięli i zasiedli do kolacyi.
Zaczęto jeść i gawędzić.
— Ale to tam — mówił Stach — siarczyste «zmowy» będą, bo Antek aż dwa garnce wódki z Murowańca wziął i kwartę haraku.
— Nieprawda — odezwał się Józiek — bo wódki było garniec, trzy kwarty i pięć półkwaterków, jako że na więcej szkła my nie mieli, i kwarta haraku. Sam z nim chodziłem.
— Nie kijem go, ino pałką... — rzekł Jeronim, poczem chwilę jedli w milczeniu, chłopi zwolna i z powagą, dziewki jakby ukradkiem, a chłopaki jeden przez drugiego gęby sobie parzyli.
— Powiadali u Stasiaków — zagadała Franka — co Sekurzyna dwie gęsie na czerninę zabiła.
— Fiu... u-u-u! — gwizdnął Jędrek — to ci gala! Żeby ci tak choć łapę dali albo grdykę, tobyś miała co do ostatków obgryzować...