Strona:Moi znajomi.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

picy, ale bęben wyraźnie słychać było, jak się od Murowańca przybliża.
Dziewki powtykały nosy w kądziele i jakoby nic nie słysząc, przędły zapalczywie.
Wtem pies leżący pod ławą krótko warknął, a potem zawył głucho, przenikliwie. Maryśka zaczęła się trząść, jak w zimnicy. Bębnienie to stłumione nagłym zapędem wichury, to jasne i donośne, zbliżało się ciągle.
Nagle drzwi się otwarły, a do kuchni razem z Jędrkiem fornalem wpadły piskliwe tony skrzypicy i grube basowanie Maćkowe.
— Hu!... — wrzasnął Jędrek od progu — buchając jak komin parą. — Hu!... zimno!
Rznął czapkę o ławę i w boki się ujął.
— Dalej dziewuchy! szykować nogi! Antek z wódką do Sekury wali. Hu!... ha!... Maryśka — zwrócił się do kucharki — dawaj duchem kolacyą, bo mi się śpieszy!...
Ale Maryśka nagle się oburącz chwyciła za głowę i z głośnym płaczem jak stała, tak wypadła za drzwi.
Wtedy Ulina podniosła się i westchnąwszy rzekła:
— Oj, oj! źle głupiemu na świecie, kiej rozumu nie ma! — Poczem na komin drew przy-