Strona:Mikołaj Biernacki - Piosnki i satyry.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyległą izbę, dałem ciotce Marcie;
Najcichszą jaka była w całym dworze.
W tém, po za ścianą, słyszę jakieś tarcie,
Jakieś brzękanie. Myślę — co być może?
A że ciekawość bawi i poucza
Więc téż zajrzałem przez dziurkę od klucza.

Ciocia przed lustrem — w ręku dwa pędzelki
I słoik z maścią — coś kręci, smaruje
Brwi, nos, policzki... słowem — Boże wielki!
Wyraźnie bieli albo się różuje.
A niech cię djabli! to mi rozmyślanie!
To mi zuch ciocia! że aż miło panie!

Chcę krzyknąć Vivat! lecz gdym nagle sobie
Przypomniał ranek i sprawę Jaśkową,
To pomyślałem, że najlepiej zrobię
Gdy będę milczał. Toż najmniejsze słowo
Z ust mi nie wyszło, kiedym w godzin kilka
Zobaczył ciocię strojną jak motylka.

Jednak myślałem: czy się ciotce bredzi?
Czemu u licha tak się wystroiła.