Strona:Mikołaj Biernacki - Piosnki i satyry.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaszedłem o ósméj rano.
Patrzę... coś na mgłę zakrawa,
Nie — to kurzawa!
Tu ulice zamiatano!
Krztuszę się, kaszlę, pył wzrasta..
Źle! trzeba uciekać z miasta.
Wskakuję więc do doróżki...
Na wierzbie gruszki!

Dorożkarz pyta gdzie każę?
Mówię: Mokotów kochanie,
Pięć rubli panie,
Powiada. Gwałtu! Wyłażę
I myślę: pójdę, zachwycę
Powietrza w boczne ulice.
Tam nie zamiatają wcale,
Tak, doskonale!

Juno! patrz! moje trzewiki!
W dodatku podbiłem nogę;
Stąpać nie mogę!
Takie tam u nich chodniki!
Powracam tedy w śródmieście,
I... wstyd mówić przy niewieście,
Chodzę, o! przewrotny losie,
Z chustką przy nosie!