Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Spojrzeli w górę, a tam coraz wyżej
Odcięty sztandar wiatr unosi chyży,
To go sfałduje, to w górze roztoczy,
I barw tysiącem zamigoce w oczy,
Od krasnych wstążek, co w oboją stronę
Wieją jak skrzydła ptaka rozpuszczone,
A potem leci jak postać anioła,
Z złotą przepaską u jasnego czoła,
Zwinął się w chmurkę, faluje i gnie się,
A wiatr go dalej, coraz wyżej niesie;
Znowu rozwinął, a w słońcu jaśniały
To święta panna, to znów orzeł biały,
Potem go skręcił i nad bojowisko,
Uniósł na skałę, na orłów siedlisko,
Pomiędzy zioła i wonne biesiory,
A zaszumiały powitaniem bory.

Patrzają Turcy, stają jak zaklęci
Trwogą i zgrozą do głębi przejęci.
Tyle już w życiu swojem krwi przeleli,
Jeszcze takiego cudu nie widzieli.