Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DOPISKI.


Rzecz ta wzięta jest z czasu kiedy cała Polska zalaną była wojskiem Karola Gustawa aż po Tatry; na zachodzie grasował sprzymierzony z nim niewierny lennik polski, Kurfürst brandeburski, wschód zaś i Litwę niszczyło wraz z Moskwą zbuntowane kozactwo ogniem i szablą. Nie było prawie kąta w Polsce gdzieby nieprzyjaciel nie dotarł zniszczeniem. Król musiał uchodzić na Szląsk do Głogowy, wojsko potworzywszy związkowe koła opuściło hetmanów, Czarniecki jeden trzymał się długo w Krakowie wspierany męstwem młodzieży akademickiej i miejskiej; w końcu ustąpił i on przemocy. Na całą Polskę nie zajętą była jedna tylko Częstochowa.
Tymczasem zbierał się na Podgorzu Krakowskiem i w Tatrach materjał palny do wielkiego dramatu wyswobodzenia, którego pierwszym aktem była konfederacja Tyszowiecka, dwa zaś ostatnie skończyły się w Danji i w Moskwie z sławą oręża polskiego.
Nowy-Sącz zagrożony rzezią od szwedzkiego półkownika Sztajna, w razie gdyby kogo schwytano na znoszeniu się z Czarnieckim, zostawało przez parę tygodni w nieustannej trwodze; wiedział bowiem prześwietny magistrat że tak niektórzy z szlachty mieszkającej w Sączu, jako też całe młodsze mieszczaństwo, przebrane w świty wieśniacze znosiło się ciągle z Czarnieckiego ludźmi. Przy pierwszem schwytaniu zatem mogło przyjść do rzezi, a co gorsza prawie nie było się czem bronić, bo Sztajn zabrał broń miejską i dał ją do schowania szlachcicowi Wielogłowskiemu,