Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lub święto, cudnie wdzięczne symfonije,
A tu latały kule jakby żmije.
Zgroza! co szturm on pożarł Szwedom ludu!
My stali ufni w moc bożego cudu.
Kule widziałem co nam szkodzić miały,
O mur odbite na Szwedów wracały,
Niszcząc ich. Jedna przy niewieście padła,
Kiedy dziecinę do kolebki kładła,
I zgasła. Tako wrzał bój przez dzień cały,
A wieczór znowu działa grzmieć przestały!»..

Lecz Bogdajłowicz końca niecierpliwy
Rzekł: «Tam was bronił sam Bóg — jakom żywy!
Ależ nam rzeczcie, jak was łaska Boga
Przewiodła zdrowo przez szeregi wroga,
I jakoście się aż do nas dostali?»
A stary Jacek tak powiadał dalej:

«Kilku nas starych obsiadło armatę,
Kiedy ksiądz przeor rewidował czatę.
Był z nim Zamojski miecznik, Piotr Czarniecki,
Ksiądz Piotr Lassata i jeszcze ktoś świecki.
Przystąpił do nas i z uśmiechem w twarzy
Rzekł: «Cóż wy zdrowo wyszliście dzis starzy?»
«Zdrowo!» odrzeklim. On siał, myślał chwilę,
I rzecze do nas: «Nie po waszej sile
Ojcowie ten bój, a radbym was zbawić.
Do prowincyała mam z listem wyprawić
Księdza, toż i wy idźcie z nim ojcowie,
Bo wam do szturmów niedomaga zdrowie.»