Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

«Cóz to jest?» Basia trwożnie zapytała —
«Tak smutnym nigdym pana nie widziała»....
On stał, poglądał, wahał się i myślił,
I niespokojny mieczem w śniegu kryślił —
Krom uczuć jeszcze chciał rzecz wielkiej wagi
Wyznać, i niemiał ni słów ni odwagi —
Lecz «Dość! zawoła, Basiu! życie moje!
Dość, w twoich oczach płonie serce twoje...
Ty kochasz?!... Oczek niekryj rączką białą!
Bo w nich tę miłość niebo napisało
Dla mnie; — o Basiu! o nich ja słyszałem
Pierwej niż ciebie — niż te strony znałem,
Chłopięciem jeszcze. — Biegałem ku jezioru
Raz w letni ranek, wtem nadeszła z boru
Wróżka znajoma u nas do okoła,
Że znała leki, i zbierała zioła.
Jam stał, a ona wpatrzyła się we mnie,
Jakby mą duszę chciała dobyć ze mnie,
I rzekła:... «Dziewcze serce ci rozpali...
Krwi będą ludzie od ciebie żądali —
Ty chwycisz serce! — Taka twoja droga,
A każda droga wytknięta od Boga.»
Dziś Basiu moja rozumiem tę wróżbę:
Ta dłoń, nie serce u króla ma służbę —
Sztajn krwi chce waszej, więc się dłoni zbędę,
Utnę, a w waszej krwi kalać nie będę,
I wyratuję cię ztąd choć bez dłoni
Z krwi i z płomieni!»

«A niech Bóg was broni!