Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trzykrotnie już nas zarwał po szatańsku;
Pomnę, gdy byłem za wódkami w Gdańsku, —
(A byłem jeszcze za Adolfa króla,
Co to go w Niemczech ugodziła kula.)
Pod wieczór jakoś, w kupieckiej gospodzie
Z jednym tam Szwedem zszedłem się na miodzie.
Ten, że miał z nami stosunki handlowe,
A zmyślny, więc znał dobrze polską mowę.
I siedzim; — szklanka mijała po szklance,
I żywo jakoś było w pogadance.
Aż w końcu — patrzcie! co rzekł djabeł kusy, —
Wstał, na głos w izbie wrzasnął: — Nasze Prusy!
Nasze Inflanty, — Bałtyk, bo tak chcemy,
A gdy nie dacie sami, — odbierzemy, —
I wymusimy na waszym narodzie! —
Nie skończył, — Resztę słów utopił w miodzie.
Bo pełny kufel pochwyciłem w rękę,
I tak Szwedowi ciąłem nim w paszczękę,
Że na podłogę stoczył się jak długi;
Za drzwi go potem wyrzucili sługi.» —

Usiadł i ręką podparł siwą głowę,
Myślą rozwinął przeszłych dni osnowę;
I ujrzał siebie w dragońskim szyszaku,
Konno z Rewerą na stepowym szlaku.
Wojował z młodu, gdyż bywał burzliwy,
I wspomniał sobie tatarskie cięciwy,
I jako z wojny wrócił do rzemiosła,
Jak go znów wojna aż za Boh zaniosła,