Strona:Mieczysław Romanowski - Dziewczę z Sącza.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem Barycki, podatków poborca,
Był dziś dwukrotnie ciągany do dworca,
I pan Szydłowski, patron kolegjaty.
A coś dwu poszło do wieży za kraty,
Zaś Stare-miasto opuściły Panny — 1)
I tak się mnoży ucisk nieustanny!»

«O! dalej kory nie stanie na drzewie!»
Wnet stary Janusz podchwycił mu w gniewie.
«Straszne to Boga próby, — raczej kary,
Tak marnie idą, i takie ofiary!
Tu był król, z nami — dziś kędyś w Głogowie;
A nasz Bylina rotmistrz, padł w Krakowie, 2)
I Czarnieckiego, żelazne to ramię,
Zgina Bóg, choć go jeszcze nam nie łamie;
Hetmany bez wojsk, Starosta na Spiżu,
A my w ucisku jak przy nowym krzyżu
Korzym się».... I stał chwilę zamyślony.
Nie długo potem zwrócił się do żony,
I rzekł: «Musimy pomodlić się razem,
Zapalcież lampę przed Kingi obrazem,
Bo czcią jej ziemia nasza się zastawia,
I od niewoli święta Kinga zbawia;
Za jej wstawieniem niech nas Bóg pociesza.»
Posłuszna żona wnet lampę zawiesza;
I klękli, jako było we zwyczaju,
Starzy na przodzie, młoda para z kraju.

A po modlitwie Janusz wstał rzeźwiejszy,
I rzekł: «To zamysł Szweda nie dzisiejszy,