Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/621

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakieś słowa, których z tej odległości nie odczytał. Wziął kartę, otwarł, spojrzał i podał Angelice.
— Nie, nie jestem głodna.
— Inaczej tu nie można — wziął kartę z jej rąk.
Zbliżył się kelner.
— Więc co? — zapytał spokojnie Filip — co pan o tym myśli? — wskazał na kartę: — baranina z czosnkiem — spojrzał na Angelikę.
Nie ukrywając, kelner objawił płynące z troski wielkie, choć i dyskretne zakłopotanie nad tym nietaktownym zamówieniem.
— I portwein — dodał Filip — poza tym... no co? — idąc wzrokiem z góry na dół na chybi, trafi wymienił kilka zakąsek. — Pani nie jest głodna, a ja się zgodzę na wszystko. Już mała korekta, portwein proszę zmienić na okowitę i trochę wody, resztę sam pan wybierze i postawi wspaniale przed nami.
Kelner obrócił szybko, przyniósł kanapki i wódkę, napełnił kieliszki i wyszedł. Filip od razu wypił i wskazał na kieliszek przed Angeliką. Wzięła w palce:
— Muszę?
— Nie musi pani.
Wypiła.
— Jesteśmy dobrymi albo złymi znajomymi. Wyjeżdżam, jest mi bardzo miło. — Chciał powiedzieć: miło mi pożegnać świat w pani osobie, ale jakże by to zabrzmiało. — Tak jakby pani jedna chciała mnie odprowadzić. — Napełnił kieliszki, ten i tamten.
— Gdybym powiedziała... Lecz i tak w końcu powiem.
— No, właśnie. A musi pani mówić?
Spostrzegł, że odezwał się niegrzecznie.
— Może trochę potem.
— Najlepiej potem.
— Wolałabym teraz.
— No co — rzekł z nagłą złością — chciała pani popełnić samobójstwo? Przeskoczyć barierkę.
— Nie. Nie zrobię tego nigdy i przenigdy! — odpowiedziała, jakby ją namawiał, a ona odrzuciła. — Czekałam na pana dwie godziny.
— Pani sobie żartuje. I po co?
— Pan się zaciągnął do pracy. A ja do tego nie dopuszczę.