Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/576

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pada i należy automatycznie jakoby złożyć tej osobie oficjalną wizytę?
— Zależy to — uśmiechnął się, patrząc na Benedykta z jakimś niejasnym znaczeniem — od wielu względów. Zależy to od rodzaju poznania. I przebiegu. No, także dzieci nie składają sobie wizyt. Ładnym dziewczętom także się nie składa tylko dlatego, że są ładne, bo byłoby to nieprzyzwoite.
— No tak. Przepraszam. Tak sobie zapytałem.
— Nic nie szkodzi.
— Czy zechce pan wysłuchać zakończenia tego, o czym zacząłem?
Docent żachnął się i powiedział:
— Proszę bardzo.
Mimo woli widzieli, jak wszyscy gromadzili się w sali, w której miał się odbyć koncert.
— No, no — powiedział docent, przyglądając się tam komuś, kto, ociągając się, przyłączył się do grupki, która została w cieniu na tarasie.
Nagle ruszył i zaczął iść. Benedykt poszedł obok niego, przechodząc na lewą stronę. Szli łukiem śoieżki, która była najdłuższa, więc był, i został mu zostawiony czas; mógł zatem mówić.
— Tak więc — powiedział Benedykt — w każdym człowieku istnieje śpiąca spirala. Proszę się nie gniewać.
— Tak, tak.
— Podkład, który dopiero gdy zostanie wywołany, opracowany...
— Oczywiście, opracowany.
— Odkryty, wymęczony...
— Dlaczego wymęczony?
— Proszę poczekać. Wymęczony, doświadczony, zrozpaczony i już po wszystkich dokonanych wysiłkach, ukazuje wreszcie, lub nie ukazuje, właściwość, naturalny układ, przyrodzony, radosną skłonność, tak, tak, która znów, jeśli uda jej się wykrystalizować, jest jak odcisk, negatyw i stanowi o formie. Istotne są jedynie te formy, które już tkwią w nas samych, te które po pewnym czasie doświadczeń, skurczone już jak mięso wzięte na ogień, wychodzą od ręki. One jedynie mogą zwyciężyć. W malarzu, mówię o najniższym etapie ekspozycji intelektualnej, w biedaku malarzu,