Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do tej Pianty. Pianty? Nie pomyliłem?
— Zdumiewające. W tym wszystkim jesteś podobny do matki. Masz cywilną odwagę. W tym wszystkim. Kiedyś, pomnę, w obecności twojej matki dziecko wpadło do stawu. Bez namysłu skoczyła, tak jak była, i wyratowała. A potem powiedziała, że każdy by to zrobił i że woda była jej zaledwie do kostek. Oto ona. Ja jestem inny, ja bym się z rozpaczy powiesił oddzielnie na suchej gałęzi. Na znak, że nie jestem w stanie ryzykować. A może ty idź?
— Widzę, że z nią jakoś będzie można. Tylko jedno, jak ona wygląda, no właśnie, jak wygląda tak z zewnątrz, fizycznie?
— Upierasz się przy tym jakimś wyglądzie, dość wysoka, nie wiem, pewno blondynka. Nie wiem.
— Aha, aha, tego się domyślałem.
— Co to ma do rzeczy? Domyślanie. Już drugi raz zapytujesz i zapytujesz zupełnie jak na policji.
— Do jakiej szkoły chodzi?
— Nie chodzi. Jest przy ojcu.
— Nie chodzi, spaceruje po lesie. Pójdę. Ojciec poczeka na mnie. Tylko nie tutaj. Nie tu, nie tu, wydaje mi się, że tutaj ciągnie klozetem, drzewa wyrosły na piwie. Zaprowadzę ojca gdzie indziej, do porządnego lokalu.
— Znasz? A czy ty wiesz bodaj, o czym będziesz mówił?
— Najlepsza jest improwizacja. Spróbuję.
— Jedna prośba. Nie traktuj jej zbyt pochopnie i niegodnie.
Mimo całego zapamiętania nie zrobiła na mnie ostatecznie złego wrażenia. Ten jej uśmiech wynikał ze wstydu, gdy się już zagalopowała. Zresztą ani razu nie spojrzała mi w oczy i czuję, że jeszcze jedno moje z nią spotkanie, a wszystko by się odmieniło. Umów nas w jakiś sposób, delikatny. Będziesz świadkiem rozmowy. Jeśli w ogóle ją odnajdziesz... A może odnajdziesz?
Poszli. Mostem na drugi brzeg. Nad wodą wisiała długa, oszklona weranda. Wejście było z wąskiej uliczki, wewnątrz hall, sale na lewo i prawo, mała przejściowa kawiarenka w palmach, jakby poczekalnia do sal dalszych, tam, za szybami, dansing. Filip wybrał stolik w kącie i mało widoczny. Okazało się, że ojciec, profesor, ma pewne braki, chusteczkę do nosa za dużą, i że wyciera nos manierą nieco staroświecką, dość ceremonialnie. Książka w ręce