Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„strzelcem konnym” bez konia, jeszcze niżej, nocnym dozorcą, człowiekiem, który jako przeciwnik już się marnował. Nic nie miał do stracenia, odwrotnie, wszystko do zamanifestowania. Stratę ponosił nie on, który nikogo nie znał, lecz ci, którzy go jeszcze nie poznali.
Nie był skąpy, nie miał materiału na powstanie tej cechy, czyli pieniędzy. Żałował tej wódki, której nie pijał, postanowił wstąpić i wypić jeden kieliszek, biorąc na siebie ryzyko wstąpienia.
Niewielkie wnętrze z witrażykiem w bufecie robiło wrażenie prywatnej kapliczki. Blady właściciel zdjął okulary, nie patrząc odmruknął dzień dobry, nalał kieliszek słodkiej wódki, podał na tacce, włożył okulary i wrócił do wysokiego kantorka, gdzie coś pisał. Benedykt wypił, od razu zapłacił, z obawy, że mogłoby się coś stać, iż mając pieniądze, nagle mógł ich nie mieć. Postał chwilę nad tacką, przyjrzał się uchwytowi do odkładania cygar i mówiąc do widzenia wyszedł na słońce.
Placykiem Bernardynów przeleciał długi podmuch, potem drugi, silniejszy trzeci, coś brzęknęło, nagle zerwała się wichura. Jak zawsze tutaj, niespodziewana, krótka.
W minutę nabrała rozmiarów burzy. Wiatr zaczął się skręcać nerwowo i rozkręcać, miotać ludźmi. Pociemniało. Opitych powietrzem przechodniów niosło teraz chodnikami jak szklanki po przechylonym stole, na rozbicie. Wpół opustoszało, zapełniły się bramy, cichutka panika rozgrywała się dyskretnie, w cichym napięciu. Gdzieś zatrzasnęło się okno i spadły odłamki szkła. Nagle zza chmury błysnęło słońce i ostrym sztychem rozjątrzyło gniewne twarze. Wichura błyskawicznie ustała.
Lecz wtedy, jakby pokątnie, u wylotów ulic spadających nad rzekę zaczęły się dziać rozgrywki, najmniej spodziewane. Jakąś starszą kobietę w czarnym welonie wzięło pod ręce i zaczęło pędzić. Welon stanął dęba nad głową jak słup dymu, broniła się rozpaczliwie, wykonując serię niegodnych ruchów, i gdyby ktoś sprowokowany jej świętym oburzeniem zechciał ostrzej pomyśleć, doszedłby do wniosku, że tym samym wysiłkiem mogłaby udusić szalem kochanka. Tuż obok było zupełnie cicho. A już naprzeciw jakiegoś rumianego pana, stworzonego do zakąsek i wiwatów, nagle wyrwało z toru, wiatr pchnął go w plecy i zaczął popędzać.
Charakterystyczny był stopień naturalności i wdzięku, wymu-