Strona:Mieczysław Piotrowski - Złoty robak.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na rozmowę. On dużo nie mówi, ale pragnąłby usłyszeć. Ten przypadek z wanną weźmy za rzecz umówioną. Powiedz nawet, że to było głupie. I zaraz potem dużo dobrego o mnie. Proszę tylko mnie tego nie mówić, tylko jemu. Nie cierpię komplementów, zabiegów i czyichkolwiek przygotowań. Nigdy nie chcę wiedzieć, jak ugotował się obiad. Albo jak doszło do pogrzebu. Siadam do gotowego. Albo rzucam kwiatek. Oto on.
Rzeczywiście zjawił się ojciec i już czekał w progu.
— Mógłbym pana, panie Filipie, na chwilę rozmowy? Będzie krótka. Czysta formalność.
Prowadząc już w głąb mieszkania, dość szybko, powiedział coś w rodzaju: „darujmy sobie...” i machnął ręką. A Filip, tak czy owak, układał w duchu: „...wielce szanowny panie, stopień nieporozumienia, tak bolesny dla mnie, jak i niemożliwy”... Dowcip się nie kleił, bystrość uleciała, prawie uginały się nogi. Gdyby mógł się zatrzymać i poprosić o kieliszek wódki, byłby uratowany.
Stary pan wziął go czule pod rękę.
Potem się wysforował:
— Wybaczy pan, poprowadzę.
Z szerokiego korytarza w sztucznych światłach za dnia weszli do gabinetu, olbrzymiego jak sala, z aurą bezużyteczności w powietrzu. Kilkanaście kryształowych kałamarzy odbijało się w słońcu, na ścianach wisiały bezużyteczne portrety. Mimo ciepłego dnia wiosny na kominku palił się ogień.
Przeszli na skos do pokoiku obok. Stały tam dwa fotele naprzeciw siebie i stolik z papierosami. Okno było otwarte na ogród, w ogrodzie panowała słoneczna cisza, w powietrzu spadał pył kwitnących drzew, zdawało się, że bezużytecznie.
Stary pan wskazał Filipowi fotel i sam z westchnieniem usiadł.
Od czego by zacząć — myślał Filip — żeby cokolwiek próbować wytłumaczyć?
Ale gospodarz wcale się nie spieszył z rozmową. Założył nogę na nogę, nie patrząc sięgnął ręką po coś, czego nie było na stoliku, i wycofał rękę, jakby dotknął skóry zimnego gada. Wyglądało, że coś go niecierpliwi, czegoś chce i nie chce, jakby tysiąc diabłów ciągnęło go w różne strony, a on kiwał im palcem w bucie, kołysał